Wspomniane w poprzednim wpisie Ferrari 250 GTO niepodzielnie rządziło w klasie samochodów GT w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Niestety w momencie kiedy ostatnie egzemplarze tego samochodu odeszły na sportową emeryturę, oznaczenie GTO również na długie lata zniknęło z kart historii motoryzacji. W ciągu następnych sezonów Ferrari musiało zmierzyć się na torach wyścigowych z nowymi potężnymi konkurentami takimi jak Ford czy Porsche. Honoru zespołu z Maranello nie bronił jednak w tamtych czasach żaden model Gran Turismo Omologato. Kiedy nadszedł początek lat 70 tych zniechęcony nowymi przepisami regulującymi wyścigi samochodów sportowych Enzo Ferrari postanowił definitywnie wycofać swoją markę z tego typu zawodów. Od tego momentu nie licząc wozów wystawianych przez prywatne zespoły samochody z czarnym rumakiem na masce walczą jedynie o laury w formule jeden. Wydawać się mogło, że miłośnicy motoryzacji nie doczekają się już nigdy następcy legendarnego 250 GTO, na całe szczęście jak wiadomo historia lubi się powtarzać.
Prawdziwy powiew świeżości dla nieco skostniałych wówczas wyścigów samochodowych nadszedł wraz z początkiem lat osiemdziesiątych, kiedy to w motosporcie pojawiła się legendarna grupa B. Kojarzona głównie z mega potężnymi rajdówkami grupa B dotyczyła jednak również sportów wyścigowych. Przypisy nowej klasy miały stanowić kompromis pomiędzy samochodową „wolną amerykanką” jaką była klasa prototypów a klasą GT, w której startowały przygotowane do sportu egzemplarze samochodów drogowych. Mówiąc w dużym skrócie, dopuszczano w niej daleko idące modyfikacje konstrukcyjne (w tym osiągające potężną moc silniki) pozostawiając jednak wymóg wyprodukowania określonej liczny samochodów.
Nowa kategoria wyścigowa od razu przypadła do gustu Ferrariemu, który wreszcie mógł przygotować samochód wyścigowy według swojej starej zasady: nic nie jest ważniejsze niż moc. Włoska marka szybko zabrała się do dzieło i po krótkim czasie wizja kolejnego supersamochodu stawała się coraz bardziej realna. Tym razem problemem nie była nawet liczba samochodów, które trzeba było wyprodukować aby dostać homologację. Chociaż przepisy Grupy B podniosły wymaganą liczbę do 200 egzemplarzy dla Ferrariego nie było to przeszkodą. Dwieście sztuk tak zaawansowanego technicznie samochodu wyścigowego było nadal sporym wyzwaniem dla włoskiej fabryki, w Maranello jednak postanowiono nawet na tym zarobić. W tamtym okresie niezliczone zastępy młodych i bogatych rekinów biznesu gotowe były lekką ręką wydać dziesiątki tysięcy dolarów na samochód z charakterem, więc znalezienie chętnych na wymagane przepisami 200 egzemplarzy nowego samochodu nie przysporzyłoby Ferrari kłopotów.
Samochód trzeba było jednak najpierw zbudować i ponownie jak dwie dekady wcześniej Ferrari postanowił stworzyć wyścigowego potwora wykorzystując jak najwięcej elementów z istniejących modeli firmy. Na początek zacznijmy może od nadwozia. Ferrari w swojej ofercie miało już jeden super samochód – Ferrari 512 BB, jednak to nie ta konstrukcja stała się podstawą nowego GTO. Wybór projektantów padł na niewiarygodnie piękne nadwozie autorstwa Pininfariny znane z modelu 308 GTB, a później w nieco unowocześnionej formie również z modelu 328 GTB. Wspomniane samochody projektowano jednak bardziej z myślą o szosach najsłynniejszych światowych kurortów niż wyścigowych trasach, nadwozie przed adaptacją do B grupowej wyścigówki wymagało „drobnych” modyfikacji. Aby nowy samochód odnalazł się na torze inżynierowie Ferrari w ścisłej współpracy z Pininfariną wyraźnie poszerzyli rozstaw kół, oraz osi samochodu. Nowy wóz był więc szerszy i dłuższy od 308 GTB, dzięki czemu o wiele lepiej trzymał się drogi, zmieniono również położenie układu napędowego. Efekt, który udało się uzyskać był niesamowity, samochód zachował zarys pięknej linii modeli 308/328, na pierwszy rzut oka było jednak widać, że jest o wiele potężniejszy. Wydłużona i poszerzona sylwetka, oraz dodatkowe wloty powietrza w połączeniu z nieco bardziej surową stylistyką sprawiały, że samochód wyglądał jak prawdziwy sportowiec.
O sukcesie tego typu pojazdu nie decyduje jednak wyłącznie samo nawet najpiękniejsze nadwozie, które bez odpowiednio dobrego silnika będzie tylko pustą „skorupą”. Ferrari oczywiście zatroszczył się również i o ten element. Samochód wyposażono w ośmiocylindrowy silnik o pojemności 2.8 litra posiadający turbodoładowanie. Pojemność silnika nie była przypadkowa, zgodnie z przepisami samochody w grupie, do której aspirował Ferrari mogły posiadać maksymalną pojemność 4 litrów jeśli nie były wyposażone w turbo. Wozy turbodoładowane musiały posiadać silniki o pojemności, która po przemnożeniu przez 1.4 nie przekraczała 4 litrowego limitu samochodów bez doładowania. Pomnożona przez wspomnianą liczbę pojemność silnika Ferrari wynosiła mniej niż 4000 centymetrów samochód mógł więc śmiało startować w zawodach. Z parametrami jednostki napędowej wiąże się również nazwa numeryczna nowego samochodu, którą od liczby cylindrów i pojemności ustalono jako 288. Wyposażony w dwie turbosprężarki, z których każda posiadała osobny intercooler, silnik rozwijał 400 koni mechanicznych w wersji przeznaczonej dla klientów „cywilnych”, w wersjach wyścigowych wystarczyło jednak zwiększyć ciśnienie ładowania by „serce” samochodu wytworzyło zawrotne w tamtych latach ponad 600 koni! Ten niesamowity pojazd w momencie swojego debiutu był najmocniejszym drogowym Ferrari w historii i zdetronizowany został dopiero przez model F40.
Konstrukcja wozu była oczywiście odpowiedni odciążona, stosowane w modelach 308/328 materiały zastąpiono w większości przypadków najnowocześniejszymi ultralekkimi i wytrzymałymi tworzywami. Dzięki wspomnianym zabiegom auto chociaż wyraźnie większe, było o około 180 kilogramów lżejsze od modelu 328.
Lekkie nadwozie w połączeniu z mocarnym silnikiem gwarantowały wspaniały stosunek mocy do masy, a co za tym idzie również wspaniałe osiągi. Prędkość 100 kilometrów na godzinę Ferrari osiągało poniżej 5 sekund. Prędkość maksymalna wozu wynosiła 305 kilometrów na godzinę co w chwili premiery auta w 1984 roku stanowiło niesamowity wynik.
Enzo Ferrari wiązał z tym wspaniałym samochodem wielkie nadzieje. Nowy wóz spełniał wszystkie ograniczenia homologacyjne oczekiwano więc, że wkrótce o marce z Maranello znów będzie głośno w świecie wyścigów samochodów sportowych. Na dobrą wróżbę auto otrzymało nazwę po swoim legendarnym przodku sprzed 20 lat i stało się modelem 288 GTO. Samochód szybko zdobył popularność wśród ludzi, których było stać na jego zakup. W latach 1984 – 87 powstało nieco ponad 270 egzemplarzy, a więc o wiele więcej niż wymagały reguły homologacji. Niestety stworzone z myślą o wyścigach samochodowych auto nigdy nie miało okazji udowodnić swojej wartości na torze. Uruchomienie wyścigowej grupy B ciągle się opóźniało, aż nadszedł pamiętny rok 1986 kiedy to po fali tragicznych wypadków jakie stały się plagą rajdowego odpowiednika tej kategorii sportowej, władze postanowiły zlikwidować grupę B zarówno w rajdach jak i wyścigach. Pozbawiony swojej kategorii 288 GTO pozostał sportowcem bez dyscypliny, jednak jego niesamowite zalety sprawiły, że na zawsze wpisał się do historii motoryzacji.
Na zakończenie warto wspomnieć o wyprodukowanej jedynie w pięciu egzemplarzach wersji 288 GTO Evoluzione. Samochód miał jeszcze bardziej aerodynamiczną sylwetkę od oryginału i oczywiście mocniejszy silnik, dzięki czemu jego prędkość maksymalna oscylowała w okolicach 360 kilometrów na godzinę. Evoluziono można więc śmiało nazwać zwiastunem nadchodzącego Ferrari F40.
O magicznym skrócie GTO zrobiło się głośno raz jeszcze kiedy to w 2010 roku Ferrari zaprezentowało oznaczoną w ten sposób wersję modelu 599. Tym razem jednak legendarna nazwa wykorzystana została na wyrost. Ferrari 599 GTO nigdy nie było bowiem projektowane z myślą o jakimkolwiek sporcie samochodowym, w związku z czym nie było żadnej homologacji. Firma z Maranello wprowadziła po prostu do sprzedaży drogową wersję bolidu 599XX. Samochód ogłoszono najmocniejszym Ferrari wszechczasów, a jego osiągi faktycznie wywoływały zachwyt. Niemniej jednak nazwanie tego samochodu GTO podyktowane było tylko i wyłącznie względami marketingowymi przez co moim skromnym zdaniem samochód nie jest chyba godzien dzielenia chwały magicznych liter GTO na równi ze swoimi poprzednikami – pełnokrwistymi sportowcami. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że historia niesamowitych maszyn spod znaku GTO jeszcze się nie zakończyła, a rozważany przez Ferrari powrót na pełną skalę do wyścigów samochodów sportowych zaowocuję swego czasu nowym i co najważniejsze w pełni prawdziwym Gran Turismo Omologato.