Pomyliłem się, przepraszam. W dzisiejszym wpisie chciałbym po pierwsze wyrazić skruchę z powodu pomyłki jaką popełniłem kilka miesięcy temu. Może to wyda się dziwne, ale popełniona pomyłka sprawia mi ogromną radość. Nie chodzi tu w cale o to, że jestem tak skromnym człowiekiem, iż potrafię przyznać się do błędu, to w ogóle bez znaczenia. Cieszę się ponieważ na łamach tego oto bloga, ledwo kilka miesięcy temu wieszczyłem smutny koniec prawdziwej motoryzacji. Niczym mityczna Kasandra przepowiadałem smutną wizję przyszłości, w której po drogach snują się wyłącznie niemiłosiernie nudne identyczne toczka w toczkę pojazdy, oraz o zgrozo najgłupszy wynalazek człowieka – Samochód Google. Na szczęście w odróżnieniu od trojańskiej wieszczki moja wizja była stekiem bzdur, gdyż jakiś czas temu kilku natchnionych miłością do samochodów producentów wydało na świat samochody, które dają nadzieję na przetrwanie tego co najlepsze w motoryzacji.
Pierwszym samochodem, który sprawił, że znów z nadzieją patrzę w przyszłość jest nowe Renault Espace. Cieszę się, że Francuzi nie skasowali tego powoli już kultowego samochodu (co nomen omen wróżyłem jakiś rok temu) i nie zastąpili go koślawym klonem koreańskiego wynalazku tak jak zrobili już z Megane sedan. Nowy Espace jest nie tylko nowocześniejszą wersją swojego poprzednika, jest zupełnie nową jakością. Chociaż nigdy nie należałem do osób, które jakoś szczególnie cenią vany, Espace zawsze mi się podobał. Ceniłem przede wszystkim jego ciekawy wizerunek. Francuski samochód nie był po prostu wielkim stalowym pudłem z rzędami siedzeń i silnikiem jak Volkswagen Sharan czy Ford Galaxy, jego nadwozie pomimo sporych rozmiarów wydawało się lekkie i dynamiczne. Co więcej było naprawdę ciekawie zaprojektowane. Poprzedni model Espace miał tylko jedną wadę, zbyt daleko odszedł przez lata od swoich korzeni (które jak już kiedyś pisałem stanowił sportowo-osobowy projekt firmy Matra). Dzisiaj Espace wydaje się wracać do źródeł, jest nie tylko wielki i pojemny, posiada coś więcej, coś co można śmiało nazwać charakterem. Wspomniany charakter wyraża się przede wszystkim w agresywnej linii nadwozia, która w przeciwieństwie do wielu konkurentów nie przypomina lodówki, tylko mocny dynamiczny samochód. Producent na każdym kroku podkreśla podwyższone zawieszenie samochodu nazywając go crossoverem. Osobiście świetnie zdaje sobie sprawę, że z Espace nie będzie żadna terenówka, ale te kilka centymetrów prześwitu więcej zapewne nie zawadzi podczas wakacyjnych podróży.
Nie tylko Espace jest powodem hymnu pochwalnego jaki wygłaszam pod adresem Renault w tym wpisie. Francuski producent bowiem oczarował mnie raz jeszcze. Nigdy nie uważałem się za miłośnika rewolucyjnych zmian, zawsze wolałem raczej stopniowe zmiany ewolucyjne niż wywracanie świata do góry nogami. Rewolucja jaką Francuzi przeprowadzili w segmencie aut miejskich porwała jednak również i mnie.
To fakt, że segment małych samochodów najskuteczniej opierał się fali nudy i monotonii, które od kilku lat starały się zalać świat samochodów. To w tym segmencie lokowane jest przecież cudowny i uroczy niczym mały szczeniaczek Fiat 500. Co więcej nawet śmiertelnie nudne na co dzień Skoda i Volkswagen oferują w tej klasie sympatyczny samochodzik Up/Citigo. Wszystkich przebiło jednak Renault, którego nowe Twingo w swoim segmencie wywraca wszystko do góry nogami niczym Lenin w rewolucyjnej Rosji. Ten samochód jest po prostu cudowny! W tym miejscu mógłbym przestać pisać ponieważ jego charakteru nie da się wyrazić słowami, trzeba go po prostu zobaczyć. Nowe Twingo jest co najmniej równie urocze jak fiatowska pięćsetka. Jak przystało na tego typu samochód posiada oczywiście wnętrze w stylu najnowszych trendy gadżetów od Apple. Tym co najbardziej urzeka mnie w tym autku jest umiejscowienie silnika. Próżno szukać go z przodu jak w pierwszym lepszym aucie, w tym gadżecie kołach jednostka napędowa umieszczona została tam gdzie zwykłe samochody mają bagażnik. Guzik mnie obchodzi ględzenie, o wadach tego typu rozwiązania takich jak kłopotliwy dostęp do silnika czy skromna przestrzeń bagażowa grunt, że rewelacyjnie to wygląda, a kto potrzebuje bagażnika niech kupi sobie kombi. Mówiąc o tym samochodziku warto wspomnieć o wychwalanych przez testerów właściwościach jezdnych i napędzie na tył, który wróży autku spore możliwości sportowe. Na zakończenie dodam, że Twingo jest w rzeczywistości bratem bliźniakiem nowego Smarta, który przyznam szczerze wygląda przy Renault niczym tandetny bazarowy magnetofon.
Ostatnimi czasy bardzo brakowało mi obecności Nissana w tradycyjnych segmentach rynku samochodowego. Kilkanaście lat temu kierowcy ceniący sobie niezawodność w połączeniu z ciekawą i dynamiczną stylistyką, mogli liczyć na tę japońską markę. Niestety krótko potem drastyczna zmiana wizerunkowa firmy spowodowała obcięcie oferty Nissana do różnej wielkości SUVów, małego autka miejskiego i terenówki (mam na myśli oczywiście nasz europejski rynek). Ktoś mógłby zaraz powiedzieć, że przecież był jeszcze Nissan Tiida, niestety jest to samochód tak paskudny, ze od dawna staram się wymazać go ze swojej pamięci.
W tym roku Nissan powraca na rynek samochodów kompaktowych i mam nadzieję, że będzie to powrót udany. Nowy Nissan Pulsar nie jest z pewnością, ani tak uroczy jak Twingo, ani tak nowoczesny jak Espace, jest taki jak powinien być Nissan – niby zwyczajny, ale w żadnym razie nie nudny czy pospolity. Z zewnątrz japoński samochód wpisuje się w panujące obecnie trendy, posiada jednak przy tym swój własny charakter. W mojej skromnej opinii wydaje się nawet podobny do popularnej przed laty ostatniej generacji Almery. To właśnie zrównoważony charakter najbardziej zachwyca mnie w tym samochodzie. Pulsar wydaje się stanowić kompromis pomiędzy zdrowym rozsądkiem, a czystą frajdą z jazdy samochodem. Wielu pewnie powiedziałoby, że przez to nie jest ani jednym ani drugim, ja zaryzykuje stwierdzenie, że może on stanowić idealna propozycję dla kogoś kto boi się nowatorskiego podejścia do samochodu, a z drugiej strony nie chcę jeździć nudnym i nijakim wozidełkiem.
Jako naprawdę wielki miłośnik Fiata z bólem serca patrzyłem na to działo się ostatnimi czasy z włoską marką. Planowane zakończenie produkcji modelu Bravo, brak zapowiedzi następcy aktualnego punto i stałe zmniejszanie liczby oferowanych modeli nie wróżą marce dobrze. Fiat jednak czy nam się to podoba czy nie wydaje się wiązać całą swoją przyszłość z rodziną modelu 500. Rodzina ta stale się powiększa i do rewelacyjnej małej Pięćsetki dołączają coraz to nowi więksi „bracia”. Po naprawdę fajnym rodzinnym 500L, przyszła pora na odmianę uterenowioną.
Fiat 500X spodobał mi się od pierwszego wejrzenia, jest to jeden z tych samochodów, które mogłyby być napędzane silnikiem od kosiarki i prowadzić się jak wóz z sianem, a i tak chciałbym nim jeździć. Z zewnątrz widać pewne podobieństwo do oryginalnej 500-tki, 500X nie jest jednak tak uroczym samochodzikiem. Włoski crossover wygląda bardziej bojowo, można by powiedzieć o nim Pięćsetka na sterydach, pomimo tego samochód posiada jednak swój urok. W wyglądzie Fiata zachwycają mnie przede wszystkim idealnie wyważone proporcje. W czasach gdy niektóre auta upodobniają się do potworów z najmroczniejszych głębin oceanu, tak harmonijnie zaprojektowane auto jest na wagę złota.
To, że z Fiata 500X żadna terenówka powszechnie wiadomo, pomimo wyższego zawieszenia i opcjonalnego napędu na cztery koła samochód sprawdzi się co najwyżej na nieodśnieżonej polnej drodze. Powiedzmy jednak szczerze ile osób potrzebuje czegoś więcej? Cenię ten model Fiata ponieważ w przeciwieństwie do niektórych konkurentów niczego nie udaje, jest po prostu sympatycznym autkiem, o nieco wyższym zawieszeniu, które nie boi się nawet wysokich krawężników. Ponadto jest to samochód w starym dobrym włoskim stylu, ładny i harmonijnie zaprojektowany zwyczajny samochód, o nadzwyczajnym uroku. Nie wiem jakie kroki ma zamiar podjąć odnośnie swojej przyszłości koncern z Turynu, ale jeżeli rodzina Fiatów 500 jest wyznacznikiem tego kierunku to już nie mogę się doczekać następcy powoli starzejącego się Punto.
Jak już wielokrotnie pisałem ostatnio motoryzacyjna moda nie była dla nas łaskawa. Próby połączenia obowiązkowych dziś na każdym kroku prestiżu i multi-funkcjonalności powoływały na świat koszmarnie nijakie samochody, których marki rozróżnić można było wyłącznie zaglądając w dowód rejestracyjny. Opisane przeze mnie samochody w mojej przynajmniej opinii stworzono wbrew tej koszmarnej modzie. Są fajne i sympatyczne, a przede wszystkim mają swój niepowtarzalny charakter, pisząc o nich mam ogromną nadzieję, że będą one zapowiedzią nowej odświeżającej fali w przemyśle samochodowym. Boję się jedynie czy potencjalni klienci, a więc przeciętni kierowcy docenią ich zalety, dając tym samym szansę kolorowej i różnorodnej motoryzacji, a nie szaroburej masie jednakowych środków osobistego transportu.