Rok 1995 przyniósł nam kilka naprawdę dobrych i istotnych dla motoryzacji samochodów. To właśnie w tamtym roku na drogi wyjechała pierwsza generacja Nissana Almery, wtedy również Honda zaprezentowała światu szóstą serię swojego przebojowego Civica. Dzisiaj po dziewiętnastu latach samochody te są ciągle obecne na naszych drogach, a co więcej cieszą się nadal sporą popularnością. W 1995 roku Fiat przedstawił również naprawdę udaną parę „bliźniaków” Bravo/Brava, udowadniając tym samym, że rodzinny kompakt nie musi być nudny jak falki z olejem. Sporo działo się również w świecie potężnych silników i wielocyfrowych kwot na rachunkach, przecież to właśnie 1995 roku przyniósł nam następcę legendarnego Ferrari F40, czyli model F50. W tym pamiętnym roku swoją premierę miał jednak jeszcze jeden supersamochód, o którym wielokrotnie zapominamy.
Połowa lat dziewięćdziesiątych była naprawdę dobrym okresem dla koncernu Forda. W Europie amerykański koncern sprzedawał na pniu udane i popularne Mondeo, nie było również większych problemów ze znalezieniem chętnych na powolutku starzejących się Escorta i Fiestę. Na swojej ojczystej ziemi Ford również nie mógł narzekać na zbyt swoich produktów. Potężne Taurusy i Crown Victorie, a także wozy Forda z innych segmentów nie musiały długa czekać na klienta. Wówczas Fordowi udało się stworzyć całkiem przyzwoite imperium, skupiając w swoim ręku sporą paletę popularnych i cenionych marek. Warto w tym miejscu wspomnieć, że do amerykańskiego koncernu poza Lincolnem czy Mercurym należały także Aston Martin i Jaguar.
Nic więc dziwnego, że będący wyraźnie na fali Ford postanowił powołać na świat pojazd, który dołączyłby do światowego klubu supersamochodów. Amerykanom udało się już kiedyś stworzyć naprawdę szybki samochód sportowy. Mam oczywiście na myśli legendarnego Forda GT 40 z lat sześćdziesiątych, któremu udała się niebywała wręcz sztuka pokonania europejskiej moto-elity z Ferrari na czele w ich naturalnym środowisku, które stanowił chociażby wyścig w Le Mans. Władzę Forda doskonale zdawały sobie sprawę jak wielką popularnością pomimo upływu dziesięcioleci cieszy się słynny GT, dlatego też nowy samochód miał wyraźnie do niego nawiązywać.
Świat poznał nowego sportowego Forda w styczniu 1995 roku, kiedy to samochód zaprezentowano podczas salonu w Detroit rodzinnym mieści Forda. Amerykanie nigdy nie słynęli z przesadnej skromności, jednak hasło reklamujące ich nowe auto jako „najpotężniejszy samochód na świecie” wydawało się wyjątkowo śmiałe. Na papierze co prawda Ford przyćmiewał sporą część ówczesnej konkurencji, jednak historia już wielokrotnie pokazała, że o wielkości samochodu nie świadczą tylko jego osiągi.
Zaprezentowany w Detroit samochód nazwany został Fordem GT-90. Nazwa ta miała oczywiście przywodzić na myśl legendarnego poprzednika. Potężny Ford miał jednak nie tylko przypominać wyścigową gwiazdę sprzed lat, miał być również symbolem wejścia koncernu z Detroit w nową motoryzacyjną epokę. Zanim koła Forda GT-90 dotknęły asfaltu emocje wśród fanów motoryzacji wywoływała już jego stylistyka. Auto miało być zapowiedzią nowej filozofii w stylistyce wozów Forda, nazwaną „New Edge”. To właśnie w duchu tej stylizacji powstały później popularne Fordy Focus i Ka, w 1995 roku jednak Ford GT-90 z wyraźnie zarysowanymi krawędziami karoserii mógł wydawać się nieco dziwny.
Pamiętam jak w tamtych czasach oglądałem Forda na łamach Motmagazynu. Po Polsce jeździły wówczas głównie Polonezy i Skody, a zachodnie samochody nawet średniej klasy uchodziły za obiekt westchnień milionów Polaków. Muszę szczerze przyznać, że GT-90 niezbyt mi się spodobał, jego kanciaste linie wydawały mi się zbyt futurystyczne, Ford wyglądał jak myśliwiec F117 bez skrzydeł a nie supersamochód. Zdecydowanie o wiele bardzie przemawiały do mnie klasyczne sylwetki Ferrari F50, Lamborghini Diablo czy Jaguara XJ220. Niezbyt przypadło mi również do gustu geometryczne wnętrze samochodu, które wyglądem przywodzi na myśl raczej rekwizyty z ówczesnych filmów SF, a nie miejsce pracy kierowcy superszybkiego samochodu.
Dyskusyjną stylistykę można jednak łatwo wybaczyć jeżeli skrywa się pod nią „ognista dusza” dzięki, której samochód gwarantuje niezapomniane wrażenia z jazdy. Jak było w przypadku Forda? Zanim przejdziemy do szczegółów technicznych auta warto zaznaczyć, że GT-90 powstał w naprawdę rekordowym tempie. Niewielki zespół pracujących dla Forda inżynierów opracował samochód w przeciągu jedynie sześciu miesięcy! Tak szybkie opracowanie pojazdu tej klasy nie wydaje się na pierwszy rzut oka zbyt profesjonalne. Pamiętajmy jednak o tym, że amerykanie posiadali wówczas w swoim obozie kilka marek specjalizujących się w tego typu konstrukcjach. Ludzie z Forda wybrali więc po prostu ścieżkę na skróty i zamiast wymyślać koło na nowo wykorzystali gotowe rozwiązania powiązanych ze sobą producentów.
W ten właśnie sposób Ford GT-90 otrzymał kompletne zawieszenie bezpośrednio z Jaguara XJ 220, od angielskiego producenta pochodziła również stosowana w Fordzie skrzynia biegów. Nieco więcej zachodu wymagało pozyskanie odpowiedniego silnika. Ford miał zamiar przedstawić światu prawdziwego potwora, którego osiągi będą wprost oszałamiające. Z braku odpowiednio potężnej jednostki inżynierowie Forda zdecydowali się na rozwiązanie godne MacGyvera.
Jak powszechnie wiadomo podstawowym silnikiem w USA jest V-ósemka, która za oceanem znajduje zastosowanie w większości jeżdżących urządzeń. Niestety jedna nawet solidna amerykańska jednostka tego typu to o wiele za mało by rywalizować z europejskimi supersamochodami. Gdy jednak weźmiemy dwie V-ósemki i połączymy je ze sobą sytuacja radykalnie się zmieni. Jedynym problemem będą już tylko rozmiary silnika, szesnaście cylindrów może być ciężko upchnąć pod sportową karoserią (chociaż w Bugatti i Jimenez się udało). Pomysłowi amerykanie jednak szybko znaleźli salomonowe wyjście, najpierw połączyli dwa silniki V8, a następnie z każdego ucięli po dwa cylindry w skutek czego otrzymali klasyczny silnik V12.
Powstały w tak osobliwy sposób silnik na wszelki wypadek wyposażono w cztery turbosprężarki dzięki czemu Ford GT-90 rozwijał całkiem przyzwoita moc równą 720 koniom mechanicznym. Pozostałe osiągi samochodu również mogą być powodem do dumy. Zaprezentowany prawie dwadzieścia lat temu wóz rozwijał prędkość maksymalną w okolicach 380 kilometrów na godzinę, setkę osiągając w nieco ponad 3 sekundy.
Twórcy samochodu zadbali nie tylko o odpowiednią moc silnika, warto wspomnieć, że konstrukcja bolidu zgodna była z najnowszymi wówczas trendami w swojej dziedzinie. Aluminiowe podwozie Forda zbudowane było zgodnie z technologią tak zwanego plastra miodu. Futurystyczna karoseria natomiast wykonana była w dużej mierze z włókna węglowego. Elementy układu wydechowego skonstruowano natomiast z elementów ceramicznych.
Ford planował wyprodukowanie około 100 egzemplarzy samochodu, którego zadaniem miało być przypomnienie całemu światu o sportowej twarzy amerykańskiej firmy. Niestety z niewiadomych do końca przyczyn powstało jedynie kilka aut, w skutek czego tak mocno promowany w dniu premiery supersamochód z czasem stawał się coraz bardziej zapomniany.
Jakiś czas później Ford jeszcze raz pokusił się o zdobycie dla siebie kawałka tortu w świecie samochodów sportowych, powołując do życia Forda GT. Tym razem samochód był po prostu współczesną kopią starego GT-40. Nie było w nim miejsca na eksperymenty czy stylistyczną ekstrawagancję. Jego zadaniem było tylko i wyłącznie odcinanie kuponów od sławy swojego poprzednika z lat sześćdziesiątych.
Klip promocyjny Forda GT-90 z roku 1995:
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony: autowp.ru
Klasyczny super samochód lat 90 :). Szkoda że trochę zapomniany przez świat motoryzacji.